Serca dwa :)

Podziel się swoim szczęściem! Napisz, czy leczyłaś się na bezpłodność? Jak długo? Twój wpis może dać nadzieję wielu starającym się parom.
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Serca dwa :)

Post autor: vwd »

no, ja urodzilam w 6 dniu po terminie, ale byl mocny mroz ;)
trzymamy caly czas kciuki :) daj znac co i jak
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Slodka no to wlasnie nie stres, jest lekkie podenerwowanie, bo dzien za dniem mija a tu nic... ale takich prawdziwych nerwow nie ma... moze to dlatego! :lol: Powinnam sie czyms wkurzyc porzadnie :wink: :mrgreen:

Dziekuje Wam bardzo. No rozne terminy znajomi obstawiaja :wink: My nadal w dwupaku i ani widu ani slychu...
Dzis dokucza mi spojenie, maly skacze... chyba sam probuje wyjsc :wink: M dzwoni co chwile i dopytuje czy moze juz :roll: ech, nic to... ide na spacer bo pogoda piekna :)

Sciskam :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

A jakie jest postepowanie jezeli maluch nie zechce wyjsc nawet tydzien po ustalonym terminie ??? Wiem ze w takiej sytuacji jest wywolywany porod.
Jak to teraz wyglada u Ciebie kochana ??
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Gosia w 41tyg+0d wykonywane jest usg i po nim podejmowana jest decyzja co dalej. Mi 41+0 wypada w sobote i na usg niestety musze czekac do poniedzialku bo klinika gdzie bedzie wykonywane jest w weekend nieczynna:/ we wtorek mam spotkanie z polozna i ona postanowi co dalej. Troszke mnie to martwi bo to kolejne dwa dni czekania... no ale nic nie zrobie... chyba, ze urodze wczesniej :twisted: No i dalej mysle o jego wadze, prawie dwa tygodnie temu mial 3,7kg, przez ten czas pewnie przybral troche :wink: Malutki fika wiec chyba mu tam dobrze i potrzebuje jeszcze troche posiedziec w brzuchu :)
domowniczka
Ekspert
Posty: 1507
Rejestracja: wtorek, 30 marca 2010, 10:05

Re: Serca dwa :)

Post autor: domowniczka »

Sprobuj sexu :D - od razu wyskoczy ;) trzymam kciuki :D
optymistka82
Ekspert
Posty: 204
Rejestracja: niedziela, 15 kwietnia 2012, 14:22

Re: Serca dwa :)

Post autor: optymistka82 »

Ostatnio oglądałam serial i tam też dziewczyna kombinowała co zrobić, żeby przyśpieszyć poród i oczywiście sex też był :) Oprócz sexu były nogi do góry i ostre przyprawy. Moja przyjaciółka na grillu sobie nieźle pojadła, pośmiała i potem zaczął się poród. Kochana, co się odwlecze, to :) doczekasz się. Pozdrawiam i życzę szybkiego rozwiązania :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Kochana ale skoro termin przypada na sobote i wszystkie kliniki sa nieczynne to czy nie mozna zrobic tego usg w piatek ??? Zastanawialas sie nad tym czy to mozliwe i czy pytalas o to w klinice ??
Buziaki i mysle o Tobie :*
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

domowniczka optymistka dziekuje za rady, wszystkie te metody mam juz przetestowane :twisted: no ale... to jeszcze nie ten czas chyba...
Gosia no niestety nie, bo w piatek to ja bede w 40tg+6 i wg nich moge urodzic np w nocy :? paranoja moim zdaniem... ryzykowac, ze cos sie przez te dwa dni (sobota niedziela) stanie...
To badanie wogole moim zdaniem powinno byc robione w szpitalu, bo teraz to usg mam zrobic w klinice specjalizujacej sie tylko w usg, tak samo jak kiedy robilam polowkowe itd. W szpitalu odrazu podjeta zostalaby decyzja co robic... a tak to i tak z wynikami usg musze czekac do wtorku na wizyte u poloznej. Te dni to ja bede siedziec jak na szpilkach chyba:/
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Szkoda ze jest tak a nie inaczej ale nie mozemy nic zrobic tylko byc dobrej mysli - uwazaj zatem na siebie :*
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Poniedzialek juz jutro, przetrwam spokojnie noc i bedzie dobrze. Maly skacze ile wlezie wiec nie jest zle :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Kochana zycze szybkiego i bezblesnego rozwiazania. Daj znac co u Ciebie jak tylko bedziesz w domku z maluszkiem :)
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Moje drogie wpadam na chwile, zeby napisac, ze po dluuuugich 42tygodniach i 1dniu przyszedl na swiat nasz synek Jasiu :D Jest zdrowy i najkochanszy na swiecie :) 4050g i 52cm, wiec nie taki duzy jak obiecywali :wink: Porod (sn) wspominam bardzo dobrze!
Oto nasz szkrab :)
Obrazek

W wolnej chwili opisze nasza przygode :)

Sciskamy mocno i pozdrawiamy wszystkie mile ciocie, ktore nas wspieraly :)
Slodka30
Stały bywalec
Posty: 98
Rejestracja: piątek, 12 lutego 2010, 11:15

Re: Serca dwa :)

Post autor: Slodka30 »

Sliczny i podobny do mamy :-)
Gratulacje dla Was!!
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Serca dwa :)

Post autor: vwd »

Co za radosc!!!!! :D moc gratulacji!!!! synek wspanialy :D niech rosnie zdrowo :) :) :)
:)
dzieki, ze zamiescilas wiadomosc, bo juz sie martwilam
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Dziekuje :)
Slodka nie mow glosno, bo Michal sie obrazi :wink: Ja mu mowie, ze do niego, niech sie cieszy :wink: :D

Mam relacje, jest dluga wiec tylko dla wytrwalych :wink:

42tygodnie i 1 dzień
W sobotę rano zadzwoniłam do szpitala aby zapytać o której mamy przyjechać na wywołanie porodu. Umówiłam się na 14.00. Do tego czasu ogarnęliśmy mieszkanie i zjedliśmy obiad. Ja całkiem spokojna, nie mogłam się doczekać. Widziałam, ze Michał się trochę stresuje i starałam się opanować sytuacje. Na obiad poprosiłam o naleśniki z owocami, które Michałowi zawsze wychodzą najlepsze, ale jak mu o nich powiedziałam, to prawie wybuchnął, ze ''teraz naleśników mi się zachciewa'','' ze przecież nie ma czasu na smażenie'' itp... było z nim nie najlepiej ;) Przekonałam go, ze w dwie godziny na pewno się wyrobimy i naleśniki były:)
Do szpitala przyjechaliśmy na czas. Poproszono nas abyśmy poczekali chwile na przyjecie w poczekalni. Po 40 min kiedy myśleliśmy, ze o nas zapomnieli, przyszła pielęgniarka i poprosiła o jeszcze chwile cierpliwości, bo nadal przygotowują dla nas sale. Czekałam tyle czasu więc mogę poczekać jeszcze, a co;) Zaczęliśmy czytać sobie gazety i złapaliśmy całkiem fajny humor. Michał się uspokoił. Na sale porodowa zaprosili nas dopiero przed 16.
Weszliśmy do pokoju, rozglądnęłam się i pomyślałam, ze tak właściwie to ja chciałabym już stad wyjść;) ale odwrotu nie było. Trzeba było Janka jakoś wydostać na zewnątrz.
Przyszła ''moja'' pierwsza położna- Maya (jak córeczka kolezanki, pomyślałam, ze to dobry znak;)). Przebrałam się w piżamę i zostałam zaproszona na łózko. Położna zaczęła przygotowania od założenia wenflonu. Spróbowała raz, wkłuła się a ja czuje jakby mi rękę kroiła. Złapałam Michała za rękę i starałam się skupić na tym aby nie krzyknąć. Ona to widziała i stwierdziła, ze musimy znaleźć inne miejsce bo prawdopodobnie tutaj igła uciska mi na nerw. Znalazła nowa żyle ale ona pękła i zrobiła się bania. Bolało tak samo jak poprzednim razem. Zaciskałam zęby. Przeprosiła mnie i zaproponowała, żeby go założyć na drugiej ręce. Założyła go, ale ja z bólu nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam płakać. Powiedziałam, ze coś jest nie tak. Ona żebym spróbowała rozruszać nadgarstek, ze powinno ustać. Zgodziłam się, ale nie mogłam go zgiąć, ból jakby mnie opalali nad ogniem, ledwo mogłam ruszać palcami. Położna w szoku, ja tez. Zaczęłam ja przepraszać, ze pierwszy raz coś takiego mnie spotyka i nie wiem co się dzieje. Przecież zaraz mam rodzic a ja jak jakaś głupia drę się z powodu wenflonu. Zaproponowała, ze przyniesie mniejszy wenflon i spróbuje raz. Tym razem się udało, bólu zero, poza tym, który pulsował z poprzednich wkłuć.
Popieli mnie do ktg. Zostałam przebadana i stwierdzili, ze mam już 3cm rozwarcia ale skurcze minimalne. Najpierw dostałam tabletkę pod język na ich wywołanie. Cos się ruszyło bo brzuch zaczął bolec. Położna Maya zeszła z dyżuru ok 19 i przyszła nowa, bardzo mila. Po jakiejś godzinie kolejne badanie... prawie 5 cm i decyzja o przebiciu wód płodowych. Zrobili to więc. Bol brzucha się nasilił i skurcze również zaczęły przybierać systematycznie na sile. Humory nadal mieliśmy dobre. Michał pełen spokoju, trzymał mnie za rękę i pozwalał się ściskać ile wlezie. Ja bez paniki, starałam się skupić na oddychaniu i wychodziło mi to nie najgorzej. Zle było to, ze musiałam leżeć bo musieli stale kontrolować Janka. Leżenie przychodziło mi z trudem. Przyszła położna i podpięła usg bezpośrednio do małego. Udało mi się trafić taki model, dzięki któremu mogli go monitorować bez kabli (podobno maja tylko jeden taki na oddziale). Byłam szczęśliwa ze trafił się mi, mogłam wstać :) Bole były coraz częściej. Zapytałam Michała co ile występują a on powiedział, ze co równe 5min. Mi się wydawało, ze były co minute, ale wykres z monitora nie kłamał. Stwierdziłam ze nie będę czekać na najgorsze i poproszę o znieczulenie. Myślałam, ze będę musiała na niego czekać do odpowiedniego rozwarcia albo cos a położna mi mówi, ze zaraz zadzwoni po anestezjologa. Pani anestezjolog przyszła dosc szybko, ale skurcze bardzo szybko przyspieszyły, były już co pól minuty, trwały minute i nie było już szansy odpocząć pomiędzy. Mieliśmy problem aby uchwycić odpowiedni moment wkłucia. Mimo to poszło dość sprawnie. Po chwili bóle słabły aż całkiem zniknęły. Co to była za ulga!
Oni tutaj maja anestezjologa na oddziale, który zajmuje się tylko znieczulaniem rodzących i asystuje przy cesarkach, nie chodzi nigdzie indziej (tak powinno być wszędzie!).Zaproponowali nam kolacje, położna przyszła i przygasiła światła, śmiała się, ze zrobi nam odpowiedni nastrój, a co :p Zjedliśmy na spokojnie, wspominając ostatnie minuty ''grozy'' i śmiejąc się, ze mogliśmy sobie zażyczyć poród z delfinami. Zadzwoniłam do mamy, żeby ja uspokoić i powiedzieć, żeby poszła spać bo czekała przy telefonie na wieści, pijać kawę i twierdząc, ze na pewno się nie będzie kładła zanim Janek się nie urodzi.
Podłączono mi oxy i poszliśmy sobie pospacerować po korytarzu. Ja nogi miałam trochę miękkie i wspierałam się na Michale. Po dwóch rundach wróciliśmy do pokoju. Zaczęłam czuć skurcze ponownie pod brzuchem z lewej strony. Pomyślałam, ze może gdzies nie dociera i zaczęłam zmieniać pozycje na łóżku ale nie pomogło. Poprosiłam o zwiększenie dawki znieczulenia. Położna sprawdziła, czy to aby nie pełny pęcherz powoduje ból, ale nie. Wstrzyknęła trochę więcej znieczulenia ale nie przeszło. Czułam już skurcze z tej strony do końca, ale nie było zle. Znowu spacer, zęby pomoc zejść dziecku niżej a potem godzinna drzemka. Michał starał się przespać na fotelu obok i powiem Wam, ze wychodziło mu to dobrze ;) Kolo 1.00 mieliśmy kolejne badanie i 9cm. To badanie było troszkę inne, bo o ile wcześniej było mało przyjemne tak teraz stało se kompletnie obojętne. Ucieszyłam się, ze już niewiele brakuje, ze wszystko idzie dobrze i ze uda się urodzić sn.
Pojawił się problem, nie było boli partych ani trochę. Poszlam więc na kolejny spacer i staram się wyczuć te bole, ale nic. Przystawaliśmy co chwile przy nadchodzących skurczach. Potem kolejna drzemka.
Ok 3.00 położna ogłosiła magiczna 10 :D Ja cala happy. Powiedziała, ze muszę jeszcze trochę pomoc małemu zejść niżej, ale ze dzieli go kilka cm od wyjścia. Dalo mi to cala masę nowej energii. Dla dobra Janka musiałam urodzić w ciągu najbliższych 3h. Znowu spacer, tym razem z muzyka i w delikatnych plasach ;) Potem położna przyniosła mi takie krzesło z deska sedesowa i siedziałam tak przez godzinę, ze słuchawkami na uszach aby mały mógł się zsunąć łatwiej. Wybierałam żywsze kawałki aby nie zasnąć (bo mimo moich chęci oczy się same zamykały).
Kolejne badanie... Mały w ostatnim czasie się nie obniżył a co gorsze cofnął się. Najgorsze było to, ze skurczy partych ani widu ani słychu. Położna zaczęła się zastanawiać i mówi, ze są dwa wyjścia. Albo vacuum (chyba tak się to nazywa po polsku) albo cesarka. Poszła po lekarza aby on zdecydował. Jak zamknęła drzwi to wybuchnęłam płaczem. Baliśmy się powikłań po sugklockan (vacuum). Janek miał być duży i bałam się, ze go uszkodzą podczas wyciągania. Została mi więc cesarka, której się bałam jak ognia. Nie mogłam się z tym pogodzić, ze tyle czasu tam jesteśmy, że wszystko szlo dobrze a tu nagle ma się zakończyć cesarka?! Podłamałam się strasznie. Michał pocieszał mnie jak mógł. Przez nerwy ból przy skurczach się nasilił. Musiałam wziąć się w garść i przestać o tym myśleć. Trochę się udało. Wdech , wydech, wdech, wydech i opanowałam ból do tego stopnia, ze przestałam go czuć. Przysnęłam na moment. Wróciła położna i mówi, ze lekarz asystuje przy skomplikowanym porodzie i ze musimy jeszcze poczekać. Zaczęliśmy rozmawiać o moich obawach co do jednej i drugiej formy rozwiązania. Powiedziała, z nie powinniśmy się bać sugklockan. Pamiętam jak mówili o nim na spotkaniach przed porodem, w tym szpitalu 8% porodów kończy się w ten sposób. Wtedy wydawało mi się to takie nierealne.
Zaproponowałam, ze może spróbuje przeć do momentu kiedy lekarz nie przyjdzie i zobaczymy, czy to przyniesie jakiś efekt. Zgodziła się. Przygotowała mnie i mówi ze musi spryskać krocze takim płynem i że poczuje pieczenie i chwilowy ból. Zrobiła to, ale ja nic nie czułam... zdziwiła się trochę. Ja nie bo już wcześniej przy badaniu prawie nic nie czułam. Wiedziałam, ze końcowa faza porodu powinna być bolesna, ale pomyślałam, ze może na takie mniejsze sprawy znieczulenie działa więc nic o tym nie wspominałam. Zapytała czy czuje kiedy uciska te miejsca palcami... czułam, ale bólu nie! Zzo wymknęło się spod kontroli i znieczuliło mnie bardzo porządnie.
Czekałyśmy na skurcze z brzucha i kiedy przychodziły zaczynałam przeć. Parłam na oślep, nie wiedziałam w który punkt uderzyć. Ona starała się mnie pokierować, ale efekt był niewielki... chyba żaden. Widziałam po jej zachowaniu, ze odpuszcza. Mówiła, żebym sobie zrobiła przerwę pomiędzy aby odpocząć i nabrać sil. Ja sil miałam ogrom i denerwowało mnie, ze każe mi przerwać. Ale wiedziała tez, ze mi zależny. Poszła po pielęgniarkę i razem zaczęły mnie trochę gimnastykować. Nie wiem czy to pomogło. Zaczęłam znowu przeć, coś drgnęło ale minimalnie. Zdecydowałam się, ze chce spróbować z sugklockan. Janek czul się bardzo dobrze cały czas, ciśnienie miał wzorcowe, nic się chłopak nie przejmował. Położna badając ułożenie główki mówiła, ze się nie da bo kiedy go dotyka to on nią kreci i nie daje się dotknąć i ze nie zdziwiłaby się gdyby się zapierał raczkami przed wyjściem. Przed 7 dopiero pojawiła się lekarka ze sprzętem, dwie jeszcze położne, lekarz pediatra, dwie pielęgniarki i student na którego zgodziłam się w ostatnim momencie.
Lekarka opisała mi co będzie robić, uprzedziła o bólu. Ja jej powiedziałam, ze nic nie czuje i niech robi co chce bylebyśmy wydostali małego. Nikt mi wtedy nie powiedział, ze bez skurczy partych poród sn jest praktycznie niemożliwy. Czuwam jakby próbowali tego sposobu tylko dlatego, ze ja chce, ale podchodzili do niego mało serio. Tutaj liczą się bardzo ze zdaniem pacjenta. U nas w Polsce pełna odpowiedzialność ponosi lekarz a tutaj również pacjent.
Po drugiej probie wyciągnięcia Janka i moim nieudolnym parciu powiedzieli, ze jak kolejnym razem się nie uda to jedziemy na sale operacyjna. Znowu wybuchnęłam płaczem i mówiłam im, ze nie chce. Michał starał się mnie uspokoić, mówił do nich, ze już tyle czekamy i już tyle godzin jesteśmy w szpitalu... Wszyscy się na mnie patrzyli. Zebrałam się w sobie i mowie im, ze próbujemy jeszcze raz. Wkurzyłam się jak tylko mogłam. Jedna z położnych podeszła do mnie i dotykając brzuch sprawdzała kiedy nadchodzą skurcze, bo mnie samej się one myliły. Powiedziałam im, żeby się skupili, bo musimy go urodzić. No i zaczęłam przeć i załapałam na którym miejscu muszę się skupić. Poszło! Widziałam po minie lekarki, ze jest w lekkim szoku, mówi ze widzi już główkę. To był kolejny zastrzyk energii. Kolejne parcie i Michał mówi, mi, ze się uda, ze już go widać. Skopiłam się jak tylko mogłam i przy kolejnym parciu wylądował na mnie ten uparty kosmita. Jaka to była ulga i ogromne szczęście. Tych emocji się nie da opisać, to trzeba przeżyć. Janek krzyczał a do mnie jeszcze nie dochodziło, ze on jest nasz. Michał się w nas wtulił. Potem masa pięknych slow, pociekły łzy.

W sali porodowe zostaliśmy do popołudnia. Wpatrywaliśmy się w tego naszego szkraba z niedowierzaniem.
Później pojechaliśmy na sale poporodowa gdzie spędziliśmy spokojna noc a na następny dzień wróciliśmy do domu :)
Janek jest na świecie, już nie jesteśmy sami :)
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Dziekuje :)
Slodka nie mow glosno, bo Michal sie obrazi :wink: Ja mu mowie, ze do niego, niech sie cieszy :wink: :D

Mam relacje, jest dluga wiec tylko dla wytrwalych :wink:

42tygodnie i 1 dzień
W sobotę rano zadzwoniłam do szpitala aby zapytać o której mamy przyjechać na wywołanie porodu. Umówiłam się na 14.00. Do tego czasu ogarnęliśmy mieszkanie i zjedliśmy obiad. Ja całkiem spokojna, nie mogłam się doczekać. Widziałam, ze Michał się trochę stresuje i starałam się opanować sytuacje. Na obiad poprosiłam o naleśniki z owocami, które Michałowi zawsze wychodzą najlepsze, ale jak mu o nich powiedziałam, to prawie wybuchnął, ze ''teraz naleśników mi się zachciewa'','' ze przecież nie ma czasu na smażenie'' itp... było z nim nie najlepiej ;) Przekonałam go, ze w dwie godziny na pewno się wyrobimy i naleśniki były:)
Do szpitala przyjechaliśmy na czas. Poproszono nas abyśmy poczekali chwile na przyjecie w poczekalni. Po 40 min kiedy myśleliśmy, ze o nas zapomnieli, przyszła pielęgniarka i poprosiła o jeszcze chwile cierpliwości, bo nadal przygotowują dla nas sale. Czekałam tyle czasu więc mogę poczekać jeszcze, a co;) Zaczęliśmy czytać sobie gazety i złapaliśmy całkiem fajny humor. Michał się uspokoił. Na sale porodowa zaprosili nas dopiero przed 16.
Weszliśmy do pokoju, rozglądnęłam się i pomyślałam, ze tak właściwie to ja chciałabym już stad wyjść;) ale odwrotu nie było. Trzeba było Janka jakoś wydostać na zewnątrz.
Przyszła ''moja'' pierwsza położna- Maya (jak córeczka kolezanki, pomyślałam, ze to dobry znak;)). Przebrałam się w piżamę i zostałam zaproszona na łózko. Położna zaczęła przygotowania od założenia wenflonu. Spróbowała raz, wkłuła się a ja czuje jakby mi rękę kroiła. Złapałam Michała za rękę i starałam się skupić na tym aby nie krzyknąć. Ona to widziała i stwierdziła, ze musimy znaleźć inne miejsce bo prawdopodobnie tutaj igła uciska mi na nerw. Znalazła nowa żyle ale ona pękła i zrobiła się bania. Bolało tak samo jak poprzednim razem. Zaciskałam zęby. Przeprosiła mnie i zaproponowała, żeby go założyć na drugiej ręce. Założyła go, ale ja z bólu nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam płakać. Powiedziałam, ze coś jest nie tak. Ona żebym spróbowała rozruszać nadgarstek, ze powinno ustać. Zgodziłam się, ale nie mogłam go zgiąć, ból jakby mnie opalali nad ogniem, ledwo mogłam ruszać palcami. Położna w szoku, ja tez. Zaczęłam ja przepraszać, ze pierwszy raz coś takiego mnie spotyka i nie wiem co się dzieje. Przecież zaraz mam rodzic a ja jak jakaś głupia drę się z powodu wenflonu. Zaproponowała, ze przyniesie mniejszy wenflon i spróbuje raz. Tym razem się udało, bólu zero, poza tym, który pulsował z poprzednich wkłuć.
Popieli mnie do ktg. Zostałam przebadana i stwierdzili, ze mam już 3cm rozwarcia ale skurcze minimalne. Najpierw dostałam tabletkę pod język na ich wywołanie. Cos się ruszyło bo brzuch zaczął bolec. Położna Maya zeszła z dyżuru ok 19 i przyszła nowa, bardzo mila. Po jakiejś godzinie kolejne badanie... prawie 5 cm i decyzja o przebiciu wód płodowych. Zrobili to więc. Bol brzucha się nasilił i skurcze również zaczęły przybierać systematycznie na sile. Humory nadal mieliśmy dobre. Michał pełen spokoju, trzymał mnie za rękę i pozwalał się ściskać ile wlezie. Ja bez paniki, starałam się skupić na oddychaniu i wychodziło mi to nie najgorzej. Zle było to, ze musiałam leżeć bo musieli stale kontrolować Janka. Leżenie przychodziło mi z trudem. Przyszła położna i podpięła usg bezpośrednio do małego. Udało mi się trafić taki model, dzięki któremu mogli go monitorować bez kabli (podobno maja tylko jeden taki na oddziale). Byłam szczęśliwa ze trafił się mi, mogłam wstać :) Bole były coraz częściej. Zapytałam Michała co ile występują a on powiedział, ze co równe 5min. Mi się wydawało, ze były co minute, ale wykres z monitora nie kłamał. Stwierdziłam ze nie będę czekać na najgorsze i poproszę o znieczulenie. Myślałam, ze będę musiała na niego czekać do odpowiedniego rozwarcia albo cos a położna mi mówi, ze zaraz zadzwoni po anestezjologa. Pani anestezjolog przyszła dosc szybko, ale skurcze bardzo szybko przyspieszyły, były już co pól minuty, trwały minute i nie było już szansy odpocząć pomiędzy. Mieliśmy problem aby uchwycić odpowiedni moment wkłucia. Mimo to poszło dość sprawnie. Po chwili bóle słabły aż całkiem zniknęły. Co to była za ulga!
Oni tutaj maja anestezjologa na oddziale, który zajmuje się tylko znieczulaniem rodzących i asystuje przy cesarkach, nie chodzi nigdzie indziej (tak powinno być wszędzie!).Zaproponowali nam kolacje, położna przyszła i przygasiła światła, śmiała się, ze zrobi nam odpowiedni nastrój, a co :p Zjedliśmy na spokojnie, wspominając ostatnie minuty ''grozy'' i śmiejąc się, ze mogliśmy sobie zażyczyć poród z delfinami. Zadzwoniłam do mamy, żeby ja uspokoić i powiedzieć, żeby poszła spać bo czekała przy telefonie na wieści, pijać kawę i twierdząc, ze na pewno się nie będzie kładła zanim Janek się nie urodzi.
Podłączono mi oxy i poszliśmy sobie pospacerować po korytarzu. Ja nogi miałam trochę miękkie i wspierałam się na Michale. Po dwóch rundach wróciliśmy do pokoju. Zaczęłam czuć skurcze ponownie pod brzuchem z lewej strony. Pomyślałam, ze może gdzies nie dociera i zaczęłam zmieniać pozycje na łóżku ale nie pomogło. Poprosiłam o zwiększenie dawki znieczulenia. Położna sprawdziła, czy to aby nie pełny pęcherz powoduje ból, ale nie. Wstrzyknęła trochę więcej znieczulenia ale nie przeszło. Czułam już skurcze z tej strony do końca, ale nie było zle. Znowu spacer, zęby pomoc zejść dziecku niżej a potem godzinna drzemka. Michał starał się przespać na fotelu obok i powiem Wam, ze wychodziło mu to dobrze ;) Kolo 1.00 mieliśmy kolejne badanie i 9cm. To badanie było troszkę inne, bo o ile wcześniej było mało przyjemne tak teraz stało se kompletnie obojętne. Ucieszyłam się, ze już niewiele brakuje, ze wszystko idzie dobrze i ze uda się urodzić sn.
Pojawił się problem, nie było boli partych ani trochę. Poszlam więc na kolejny spacer i staram się wyczuć te bole, ale nic. Przystawaliśmy co chwile przy nadchodzących skurczach. Potem kolejna drzemka.
Ok 3.00 położna ogłosiła magiczna 10 :D Ja cala happy. Powiedziała, ze muszę jeszcze trochę pomoc małemu zejść niżej, ale ze dzieli go kilka cm od wyjścia. Dalo mi to cala masę nowej energii. Dla dobra Janka musiałam urodzić w ciągu najbliższych 3h. Znowu spacer, tym razem z muzyka i w delikatnych plasach ;) Potem położna przyniosła mi takie krzesło z deska sedesowa i siedziałam tak przez godzinę, ze słuchawkami na uszach aby mały mógł się zsunąć łatwiej. Wybierałam żywsze kawałki aby nie zasnąć (bo mimo moich chęci oczy się same zamykały).
Kolejne badanie... Mały w ostatnim czasie się nie obniżył a co gorsze cofnął się. Najgorsze było to, ze skurczy partych ani widu ani słychu. Położna zaczęła się zastanawiać i mówi, ze są dwa wyjścia. Albo vacuum (chyba tak się to nazywa po polsku) albo cesarka. Poszła po lekarza aby on zdecydował. Jak zamknęła drzwi to wybuchnęłam płaczem. Baliśmy się powikłań po sugklockan (vacuum). Janek miał być duży i bałam się, ze go uszkodzą podczas wyciągania. Została mi więc cesarka, której się bałam jak ognia. Nie mogłam się z tym pogodzić, ze tyle czasu tam jesteśmy, że wszystko szlo dobrze a tu nagle ma się zakończyć cesarka?! Podłamałam się strasznie. Michał pocieszał mnie jak mógł. Przez nerwy ból przy skurczach się nasilił. Musiałam wziąć się w garść i przestać o tym myśleć. Trochę się udało. Wdech , wydech, wdech, wydech i opanowałam ból do tego stopnia, ze przestałam go czuć. Przysnęłam na moment. Wróciła położna i mówi, ze lekarz asystuje przy skomplikowanym porodzie i ze musimy jeszcze poczekać. Zaczęliśmy rozmawiać o moich obawach co do jednej i drugiej formy rozwiązania. Powiedziała, z nie powinniśmy się bać sugklockan. Pamiętam jak mówili o nim na spotkaniach przed porodem, w tym szpitalu 8% porodów kończy się w ten sposób. Wtedy wydawało mi się to takie nierealne.
Zaproponowałam, ze może spróbuje przeć do momentu kiedy lekarz nie przyjdzie i zobaczymy, czy to przyniesie jakiś efekt. Zgodziła się. Przygotowała mnie i mówi ze musi spryskać krocze takim płynem i że poczuje pieczenie i chwilowy ból. Zrobiła to, ale ja nic nie czułam... zdziwiła się trochę. Ja nie bo już wcześniej przy badaniu prawie nic nie czułam. Wiedziałam, ze końcowa faza porodu powinna być bolesna, ale pomyślałam, ze może na takie mniejsze sprawy znieczulenie działa więc nic o tym nie wspominałam. Zapytała czy czuje kiedy uciska te miejsca palcami... czułam, ale bólu nie! Zzo wymknęło się spod kontroli i znieczuliło mnie bardzo porządnie.
Czekałyśmy na skurcze z brzucha i kiedy przychodziły zaczynałam przeć. Parłam na oślep, nie wiedziałam w który punkt uderzyć. Ona starała się mnie pokierować, ale efekt był niewielki... chyba żaden. Widziałam po jej zachowaniu, ze odpuszcza. Mówiła, żebym sobie zrobiła przerwę pomiędzy aby odpocząć i nabrać sil. Ja sil miałam ogrom i denerwowało mnie, ze każe mi przerwać. Ale wiedziała tez, ze mi zależny. Poszła po pielęgniarkę i razem zaczęły mnie trochę gimnastykować. Nie wiem czy to pomogło. Zaczęłam znowu przeć, coś drgnęło ale minimalnie. Zdecydowałam się, ze chce spróbować z sugklockan. Janek czul się bardzo dobrze cały czas, ciśnienie miał wzorcowe, nic się chłopak nie przejmował. Położna badając ułożenie główki mówiła, ze się nie da bo kiedy go dotyka to on nią kreci i nie daje się dotknąć i ze nie zdziwiłaby się gdyby się zapierał raczkami przed wyjściem. Przed 7 dopiero pojawiła się lekarka ze sprzętem, dwie jeszcze położne, lekarz pediatra, dwie pielęgniarki i student na którego zgodziłam się w ostatnim momencie.
Lekarka opisała mi co będzie robić, uprzedziła o bólu. Ja jej powiedziałam, ze nic nie czuje i niech robi co chce bylebyśmy wydostali małego. Nikt mi wtedy nie powiedział, ze bez skurczy partych poród sn jest praktycznie niemożliwy. Czuwam jakby próbowali tego sposobu tylko dlatego, ze ja chce, ale podchodzili do niego mało serio. Tutaj liczą się bardzo ze zdaniem pacjenta. U nas w Polsce pełna odpowiedzialność ponosi lekarz a tutaj również pacjent.
Po drugiej probie wyciągnięcia Janka i moim nieudolnym parciu powiedzieli, ze jak kolejnym razem się nie uda to jedziemy na sale operacyjna. Znowu wybuchnęłam płaczem i mówiłam im, ze nie chce. Michał starał się mnie uspokoić, mówił do nich, ze już tyle czekamy i już tyle godzin jesteśmy w szpitalu... Wszyscy się na mnie patrzyli. Zebrałam się w sobie i mowie im, ze próbujemy jeszcze raz. Wkurzyłam się jak tylko mogłam. Jedna z położnych podeszła do mnie i dotykając brzuch sprawdzała kiedy nadchodzą skurcze, bo mnie samej się one myliły. Powiedziałam im, żeby się skupili, bo musimy go urodzić. No i zaczęłam przeć i załapałam na którym miejscu muszę się skupić. Poszło! Widziałam po minie lekarki, ze jest w lekkim szoku, mówi ze widzi już główkę. To był kolejny zastrzyk energii. Kolejne parcie i Michał mówi, mi, ze się uda, ze już go widać. Skopiłam się jak tylko mogłam i przy kolejnym parciu wylądował na mnie ten uparty kosmita. Jaka to była ulga i ogromne szczęście. Tych emocji się nie da opisać, to trzeba przeżyć. Janek krzyczał a do mnie jeszcze nie dochodziło, ze on jest nasz. Michał się w nas wtulił. Potem masa pięknych slow, pociekły łzy.

W sali porodowe zostaliśmy do popołudnia. Wpatrywaliśmy się w tego naszego szkraba z niedowierzaniem.
Później pojechaliśmy na sale poporodowa gdzie spędziliśmy spokojna noc a na następny dzień wróciliśmy do domu :)
Janek jest na świecie, już nie jesteśmy sami :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Gratulacje kochana i czekamy teraz na foteczke Janka :) Duzo przeszlas i bylo wiele emocji, jednakze bylo warte :) Dbaj o siebie i maluszka :) :*
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Serca dwa :)

Post autor: vwd »

wlasnie, ja tez sie domagam wiesci!!! :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Pisz co u Ciebie slychac - pewnie troszke wymeczona :) Pozdrawiam.
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
svergie
Ekspert
Posty: 119
Rejestracja: sobota, 5 lutego 2011, 22:14

Re: Serca dwa :)

Post autor: svergie »

Czesc kochane :)

U nas dobrze. Moje wczesniejsze obawy o to jak sobie sami poradzimy wogole sie nie sprawdzaja i mam nadzieje, ze tak zostanie :) Zabieram go wszedzie ze soba, jak nie dam rady wozkiem to pakuje go w chuste i wio ;) Sami dochodzimy do wszystkiego i to jest chyba lepsze tak jak pisalyscie, nikt mnie nie poucza jak co mam robic ;) Janek przesypia piekne nocki (odpukac;)), budzi sie tylko na jedzenie. Rosnie ladnie, ma juz 5,5kg i 57cm. Umie sie juz usmiechac i od kilku dni mozna z nim ''nawiazac kontakt'', odpowiada usmiechem na usmiech i zwraca uwage jak sie do niego mowi :) Codziennie zauwazam nowe rzeczy. No i cala masa nowych, wspanialych uczuc, o ktorych malokto mowi bo ciezko jest je opisac :roll: Jest super ogolnie rzecz ujmojac :)

Ja jeszcze wracam do pelni sil. Najgorzej jest z moim kregoslupem, nadal boli i jak siedze to jakas taka pogarbiona jestem, czuje zmeczenie. No i piersi to moja zmora. Od samego poczatku cos sie dzieje. Teraz jestem na antybiotyku bo wykryto bakterie w kanalikach :/ mam nadzieje, ze leki pomoga i wreszcie przestane o tym myslec, bo tydzien czasu zajelo mi ustalenie co to wogole jest (odsylali mnie z problem jeden do drugiego :/ ).

psikusku niestety brakuje mi czasu na forum, czasami uda mi sie podczytac kilka watkow ale juz na wpisy go brak, ale jestem :)
gosia zmeczenie jest, ale nie jest tak uciazliwe jak sie spodziewalam :wink: Czasem tylko o czyms zapomne albo postawie cos nie na swoim miescu hahaha, ale jest M i mnie pinuje :wink:

Warto walczyc dziewczyny o to szczescie!!!

Sciskam Was mocno :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Serca dwa :)

Post autor: gosiak76 »

Wierze kochana ze warto jest o to walczyc - ja poznalam kogos jakis czas temu i obiecuje ze bede walczyc bo chce miec swoja wlasna szczesliwa rodzinke - taka jak Ty obecnie :)

Wypoczywaj zatem jezeli mozesz - przespij sie jak maluszek zasnie badz znajdz chwilke czasu dla siebie w tym momencie aby sie troszke zrelaksowac. Dbaj o siebie i maluszka - swietnie ze nie jest tak zle jak myslalas na poczatku i ze dajecie sobie rade. Buziaki.
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
domowniczka
Ekspert
Posty: 1507
Rejestracja: wtorek, 30 marca 2010, 10:05

Re: Serca dwa :)

Post autor: domowniczka »

serdecznie gratuluje Ci wspanialego syna! :)
svergie pisze:Moje wczesniejsze obawy o to jak sobie sami poradzimy wogole sie nie sprawdzaja[...] Zabieram go wszedzie ze soba, jak nie dam rady wozkiem to pakuje go w chuste i wio Sami dochodzimy do wszystkiego
jestes b.dzielna i samodzielna :) radzisz sobie swietnie i piszesz o tym w cieply sposob :) Niech twoje szczescie trwa i trwa i trwa, a synus niech zdrowo rosnie!!! (ile juz wazy?) :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jestem w ciąży”