Ciaza cud - artykul

Podziel się swoim szczęściem! Napisz, czy leczyłaś się na bezpłodność? Jak długo? Twój wpis może dać nadzieję wielu starającym się parom.
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Ciaza cud - artykul

Post autor: gosiak76 »

Czułam ból patrząc na kobiety w ciąży. Ale udało się - będę mamą! Piszę do Was, ponieważ kiedyś bardzo potrzebowałam takich historii
Mam 31 lat, wspaniałego męża, mini firmę, na przykładzie wyników której w szkołach można by pokazywać uczniom sinusoidę, dużo wolnego czasu i chęci do działania. Słowem: wszystko.

Historia zaczęła się przeszło dwa lata temu, kiedy po 5 latach mieszkania razem postanowiliśmy: czas na dziecko. Pamiętam bardzo dobrze wieczór, kiedy podjęliśmy tę decyzję, kiedy usłyszałam od męża, że on o tym myśli i chce przeszedł mnie dreszcz. Fizycznie poczułam - tak, jestem gotowa.

Pierwsze miesiące okazały się miłym oczekiwaniem, liczeniem, sprawdzaniem i niestety również rozczarowaniem. Szczęśliwie moja natura pozwalała mi po rozczarowaniu łapać nadzieję i zapał na następny miesiąc. Niestety Matka Natura nie była już tak łaskawa.

Rozczarowanie z częstotliwością 1/miesiąc.

Chcąc nie chcąc zmierzałam w stronę, o której wiedziałam, że jest bardzo niebezpieczna: obsesja. Starałam się zachować zdrowy rozsądek, tłumaczyłam sobie, że nie mogę o tym myśleć, nie mogę się zablokować Historie zasłyszane o koleżankach koleżanek, które po latach nieudanych starań decydowały się na adopcję i nagle w cudowny sposób zachodziły w ciążę, o tym, że jak przestanę o tym myśleć.., że może się czymś powinnam zająć.., że czasem tak już jest.., że z rachunku prawdopodobieństwa.., że z powodu miliona różnych wymówek Wszystko miałam teoretycznie opanowane, ale pomimo praktyki, nadal tylko teoretycznie.

Po roku starań (ach, jak książkowo!) udaliśmy się do ginekologa. Sprawa wydała się prosta: endometrioza, torbiele, włókniaki i operacja, która miała rozwiązać problem. Złość i rozgoryczenie były duże, przecież systematycznie chodzę do ginekologa, robię wszystkie potrzebne badania, czemu nikt wcześniej tego nie zauważył? Czemu rok zmarnowaliśmy?... Na szczęście szybko sobie wytłumaczyłam, że najważniejsze, że jest przyczyna naszych niepowodzeń i w związku z tym, znając wroga damy sobie z nim radę.

Pamiętam, jak pakowałam się do szpitala na zabieg. Był niedzielny październikowy wieczór, odwiedzili nas znajomi. O ironio! Przyszli podzielić się radością, że będą rodzicami, że udało im się za pierwszym razem, że nawet nie wiedzieli, że są w ciąży przez pierwsze 2 miesiące Wyściskałam ich serdecznie, ale kiedy poszli przepłakałam cały wieczór. Serce mi pękło.

Samego pobytu na ginekologii nie da się dobrze wspominać. Od jednego lekarza, który wykonywał USG przed zabiegiem usłyszałam radę, żeby od razu po zabiegu ustawić się w kolejce do in vitro, bo nie zajdę w ciążę w sposób naturalny. No to mi podniósł morale! Wyszłam z gabinetu cała w spazmach. Lekarz, który mnie badał zaledwie przez 5 minut, który wymienił ze mną zaledwie 3 zdania, który nie miał pojęcia przez co przechodzę i jak pragnę dziecka rzucił od niechcenia 'dobrą radę' i zasiał tym samym we mnie niepokój i zwątpienie. W chwilach słabości jego słowa wracały ze zdwojoną siłą i dudniły w mojej głowie

Czułam się okropnie, czego kulminacją była sama sala operacyjna, kiedy na fotelu ginekologicznym całkiem naga leżałam z nogami do góry a wokół kręciło się mnóstwo obcych osób. Wyglądali jak urzędnicy w kiepsko działającym urzędzie przed weekendem - nigdzie się nie spiesząc, nic nie mając do załatwienia, jakby wszystko mogło poczekać do poniedziałku. Nikt mnie nawet nie przykrył, choćby na czas odpalenia tych wszystkich maszyn czy podania narkozy. Kury w stołówce szkolnej obrabia się w bardziej intymnej atmosferze.

Na szczęście głupi Jasiek naprawdę szybko i skutecznie ogłupia. Zasnęłam. Obudziłam się. Usłyszałam od męża, że jajnik uratowany i znów zasnęłam.

Po kilku dniach wróciłam do domu z nową koleżanką: Menopauzą, która została wywołana farmakologicznie. Uznano, że najlepiej dla mnie i mojego układu rozrodczego będzie odpocząć. Jeden zastrzyk i na miesiąc stawałam się Panią po pięćdziesiątce. I tak przez cztery miesiące. Odliczałam dni, a odliczanie dłużyło się wśród dziwnych napadów zimna, gorąca, smutku, potów, dziwnego zapachu, złości i tym wszystkim, o czym kobiety po pięćdziesiątce na szczęście nie wstydzą się już mówić.

Przetrwaliśmy.

Z wielką, przeolbrzymią nadzieją patrzyłam w przyszłość. W głowie jednak pozostawały słowa lekarzy, którzy sugerowali zajście w ciążę natychmiast, bo po roku endometrioza wróci. I w dobrej wierze, w ten jakże prosty sposób zaszczepili we mnie strach, że nie zdążymy

Czas mijał, po hiperowulacji nie zostało nawet śladu i pomimo wielkiej nadziei i usilnych starań co miesiąc moja głowa uderzała mur. Nie umiem opisać bólu, jaki we mnie wzbierał, kiedy widziałam kobiety w ciąży, nie potrafię policzyć wieczorów, kiedy ryczałam do poduszki a mój mąż próbował mnie z tego wyciągnąć. Przygnębienie potęgował fakt, że widziałam silnego a bezradnego faceta, który starał się i mnie trzymać z dala od obłędu, pamiętam, kiedy pierwszy raz powiedział, że może nie będziemy w ciąży, ale są inne sposoby, aby być rodzicem Wtedy nie byłam gotowa na takie myśli, ale powoli zdawałam sobie sprawę, że w końcu zacznę je do siebie dopuszczać, ale jeszcze nie wtedy, jeszcze miałam taką irracjonalną nadzieję.

Czas odmierzałam cyklami, miesiąc to było 28 dni: na początku tabletki wspomagające owulację, potem wizyta u ginekologa w celu oceny owulacji, potem seks, potem znowu ocena owulacji, odpowiedź na pytanie "czy pęcherzyk pękł " Zawsze pękał, więc zawsze była nadzieja. Było mierzenie temperatury (podstawa dla starających się), ale temperatura zawsze spadała na dwa dni przed dniem 28. Odpowiedź na pytanie "czemu" była banalna: bo to się zdarza co piątej parze.

Nie chcąc tracić czasu, nauczeni zmarnowanym rokiem pojechaliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Okazało się, że przy okazji sterowania moimi hormonami, jeden z nich wyrwał się spod kontroli. Tarczyca dała o sobie znać, Pan doktor stwierdził, że teraz działa ona jak dobry środek antykoncepcyjny, i najpierw to trzeba poprawić. Z nadzieją wielkości tabletki, która miała nam pomóc, przystąpiliśmy do ataku na nowego wroga. Cel: zbić TSH do normy i zdążyć w ciągu roku, bo czas mija. Jeszcze przed operacją, przez wiele lat miałam problem z tarczycą i zdążyłam zaobserwować niezwykłą zależność poziomu stresu i wysokości TSH.

No kobieto-mówiłam sobie- trzeba się uspokoić i wyciszyć. To Ci dopiero mądrość życiowa!

Kiedy ja byłam już kłębkiem nerwów, nie radzącym sobie na co dzień, oliwy do ognia dodała tocząca się w tym czasie ogólnokościelna dyskusja o in vitro. Podczas omawiania tematu przez mądrych i facetów w sukienkach (sutannach) zawsze w tle pojawiała się Pani w białym fartuchu, mikroskop, igła i komórka jajowa. To przysłaniało temat związków takich jak nasz - cichych domów, smutnych wieczorów oraz radości jaką daje macierzyństwo, każde macierzyństwo!

Pomimo nieustannie zwiększanej dawki leków poziom hormonu niebezpiecznie wzrastał, na tarczycy pojawiły się guzki, czas mijał a wraz z nim nadzieja

To było jak ściana. Doszłam do granicy. Sił, wytrzymałości, nadziei... Nie było sensu ponownie jechać do kliniki leczenia niepłodności, hormony były za wysokie a przy nich zajście w ciążę niemożliwe

Zrezygnowałam.

Cykl mi się całkiem rozregulował. Już nie umiałam określić dni płodnych, nie poszłam do ginekologa na określenie owulacji. Ten jeden raz odpuściłam, nie widząc sensu. Na dodatek złapało mnie paskudne przeziębienie i intymność zgubiła się gdzieś w stercie zasmarkanych chustek. Zresztą o tę intymność "na zawołanie" też było coraz trudniej Tylko dziwnym trafem temperatura nie spadła przed dniem 27. No ale przy przeziębieniu różnie to bywa.

Zbliżał się długi weekend listopadowy i coś nas podkusiło, aby pójść zrobić test do laboratorium, tzw. Betę. Dlaczego nie test domowy? Bo za każdym razem kiedy pojawiała się przeklęta 'jedna kreska' wraz z nią pojawiały się pytania, że może za wcześnie, że może z tym testem jest coś nie tak, że nie wystarczająco czuły. No i postanowiłam robić test z krwi, aby nie katować się niepewnością.

Po wyniki poszedł mąż. Ja zostałam na korytarzu. Nigdy nie zapomnę jak wyszedł z gabinetu. Nigdy nie zapomnę tego uśmiechu. Nie musiał nic mówić. Pamiętam tę radość, niedowierzanie i ścisk tarczycy, która w chwilach stresu dawała o sobie znać. Pamiętam, jak nic nie mówiąc staliśmy wtuleni w siebie śmiejąc się tylko. Radość, której opisać nie potrafię podszyta była tylko niepokojem o ten paskudny hormon, którego poziom mógł być niebezpieczny. Ale skoro już raz go wykiwaliśmy to może znów damy radę.

I nie wiem jak to możliwe, ale po miesiącu hormon, z którym tak nierówną walkę toczyłam, wrócił do normy. Choć wiele razy słyszałam: "w medycynie różnie to bywa" nie wierzyłam, że tak cudownie samo się naprawi Los zażartował sobie z mojego poukładanego, zerojedynkowego podejścia do ważnych spraw, dał mi pstryczka w nos - uświadamiam to sobie za każdym razem, gdy w ręce wpadnie mi wynik tarczycy, który dziwnym trafem wypada dokładnie na dzień poczęcia Kiedy pokazałam go mojemu lekarzowi, skomentował: cud.

Dużo nauczyły nas te dwa lata. Wiem, co jest najważniejsze i potrafię się tym cieszyć. Każdy, nawet nieprzyjemny syndrom ciąży przyjmuję z ogromną radością, cieszę się nim, potrafię docenić to, co mam. Zdaję sobie sprawę, że to ja zgotowałam nam tę presję, to ja rozpędziłam ten rollercoster, w którym znaleźliśmy się bez pasów bezpieczeństwa. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to wielkie pragnienie bycia mamą, strach przed mijającym czasem, komentarze lekarzy i ich zaniedbania oraz tę wszechobecną ogólnospołeczną presję tworzenia rodziny > 2.

Zastanawiam się nad morałem tej historii. Głowy nie da się wyłączyć. Nie wszystko można obliczyć. Im bardziej nie chcesz myśleć o cytrynie, tym więcej produkujesz śliny.

Zrodlo: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obc ... a_cud.html
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
optymistka82
Ekspert
Posty: 204
Rejestracja: niedziela, 15 kwietnia 2012, 14:22

Re: Ciaza cud - artykul

Post autor: optymistka82 »

Gosiu, dzięki za artykuł :* Myślę, że wielu dziewczyną da nadzieję... bo czasem wydaje nam się, że już iskierka nadziei wygasła, a tu niespodzianka od losu i spełnia się to czego tak pragnęliśmy. Szkoda tylko, że tyle trzeba przejść, żeby marzenia o dziecku się spełniły. Chociaż z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że kobieta jest w stanie wiele znieść, żeby dopiąć swego. Grunt, to nie dać się zwariować. Wszystkim koleżanką z forum życzę takiego happy endu :))
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Ciaza cud - artykul

Post autor: vwd »

jedna z wielu naszych historii (tylko opublikowana)
a co to za powiedzenie
gosiak76 pisze:Im bardziej nie chcesz myśleć o cytrynie, tym więcej produkujesz śliny.
Faktycznie tak jest? :shock: ;)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Ciaza cud - artykul

Post autor: gosiak76 »

Hihihihi - nie mam pojecia gdyz to nie moje stwierdzenie a bylo ono w artykule na temat ciazy cud :)
Moze Ty mi dasz odpowiedz jak to jest naprawde z ta cytryna i slina? :lol:
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jestem w ciąży”