Endo...przypadek

Opowiedz swoją historię. Jak długo chorujesz? Czy masz zaufanego lekarza? Czy szybko Cię zdiagnozowano? Czy zastosowane leczenie odniosło zamierzony skutek?
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Dobry wieczór :)

Nie wiadomo od czego zacząć... no tak, najlepiej od początku.

Do tej pory ilekroć trafiałam do lekarza, robiłam jakiekolwiek badania (krew, USG jamy brzusznej, nawet o hematologa zahaczyłam...), zawsze wszystko było idealnie - zdrowa jak ryba :) Do ginekologa też chodziłam regularnie, pomimo iż nie potrzebowałam antykoncepcji, o ciąży też nie myślałam. Ale uważałam, że badanie się regularnie jest po prostu ważne...tylko nie wiedziałam wtedy, że powinnam się upomnieć o cytologię częściej niż raz na 5 lat, a przede wszystkim wypadałoby aby lekarz w ciągu kilku lat wykonał USG dopochwowe (fakt, że przez długi czas nie było to możliwe, ale od momentu rozpoczęcia współżycia można takie badanie wykonać). Tak więc chodziłam do ginekologa regularnie - zawsze tylko zwykłe badanie, pytanie czy coś dolega...i tutaj od dłuższego już czasu mówiłam, że mam bolesne miesiączki (pierwszy dzień, dwa masakra...) i zwykłe środki przeciwbólowe nie bardzo pomagają. Jeszcze gorszy był ból w czasie owulacji...nie pomagało NIC. Owy lekarz zawsze powtarzał to samo, że może mi przepisać tabletki antykoncepcyjne albo silniejsze środki przeciwbólowe. Nie potępiam absolutnie antykoncepcji...ale ja po prostu nie chciałam łykać tabletek :) (teraz to zawsze sobie myślę, co by było gdyby...może nieświadomie bym sobie pomogła...a może do dzisiaj nie wiedziałabym o endometriozie...), więc dostawałam recepty na profenid w czopkach, do tego jeszcze ewentualnie nospa no i tak sobie trwałam długi czas (nawiasem mówiąc, te czopki naprawdę pomagały! no poza bólami owulacyjnymi, które można było ciągle tylko delikatnie załagodzić, albo po prostu zacisnąć zęby i przetrwać). Do lekarza nie miałam nigdy zastrzeżeń - miły, sympatyczny, dobra opinia u pacjentek...
No ale do rzeczy...w sierpniu 2015 podczas fali upałów pewnego dnia po prostu zwolniłam się wcześniej z pracy do domu, bo było koszmarnie gorąco, w pracy ze czterdzieści stopni, było mi słabo (powiem tylko, że praca to główne źródło moich problemów - poziom stresu, który przekracza wszelkie normy, chamstwo, mobbing, brak perspektyw...oj można by książkę napisać...;( ). Poszłam do lekarza rodzinnego (szczerze mówiąc w nadziei, że dostanę kilka dni L4, bo każdy wolny dzień spędzony poza moim miejscem pracy jest na wagę złota...), ten zlecił badania - krew, mocz, skierowanie do laryngologa, hematologa i USG jamy brzusznej. No i tutaj wszystko się zaczęło...
W trakcie badania USG (akurat byłam w czasie owulacji) lekarz powiedział, że na lewym jajniku jest prawdopodobnie torbiel, bo jest to zdecydowanie za duże jak na pęcherzyk owulacyjny i zalecił natychmiastową kontrolę u ginekologa. Był zdziwiony, że pomimo regularnych wizyt ginekologicznych nic nie zostało zauważone, no ale jak miało zostać zauważone skoro jak pisałam wyżej ginekolog nigdy nie zrobił mi USG... Byłam w sumie u trzech lekarzy ginekologów zanim wybrałam nowego :) Wszyscy od razu powiedzieli, że to wygląda na torbiel czekoladową, endometrialną...jeden przepisał Rigevidon i badanie Ca-125 (nawet chciałam zostać Jego pacjentką, ale znalazłam fantastyczną lekarkę kobietę i u niej pozostałam). Mój "stary" ginekolog (tak, poszłam do niego z wynikami i wieściami od lekarza rodzinnego) od razu dał skierowanie do szpitala na laparoskopię - super, ale fajnie by było chociaż wyjaśnić pacjentce o co chodzi...
Ostatecznie wybrałam cudowną lekarkę (podpytałam chyba wszystkich znajomych o ich lekarzy i opinie na ich temat:P ), która wyjaśniła mi, że to wygląda na endometriozę, co to jest i jak można leczyć... Badanie USG wykazało, że na lewym jajniku miałam torbiel niespełna 5cm. Aby podjąć jakieś leczenie - przede wszystkim pytanie ze strony lekarza, czy staram się o dziecko aktualnie lub czy chcę mieć w przyszłości dzieci. Generalnie nie rodziłam jeszcze, ale nie planuję póki co ciąży...wiem wiem...zegar biologiczny...ale jestem wszystkiego całkowicie świadoma. Więc najpierw dostałam tabletki antykoncepcyjne Atywia (zażywałam 21 dni + 7 dni przerwy) od września/października 2015. Ponadto wizyta co trzy miesiące. Dodam, że do tej pory (przed zażywaniem tabletek antykoncepcyjnych) miałam regularne miesiączki, jak w szwajcarskim zegarku - zawsze wiedziałam, co się w moim organizmie dzieje:) Na tabletki reagowałam dobrze, nie czułam się źle, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie miałam żadnych nowych dolegliwości. A co najważniejsze - bóle zmniejszyły się baaaaaaaaaaaaaardzo. Moje spożycie leków preciwbólowych na bóle menstruacyjne ograniczyło się do 1-2 tabletek Panadol femina w ciągu miesiąca!
W marcu trochę się wystraszyłam (nigdy wcześniej nie miałam doświadczenia z antykoncepcją hormonalną), bo miesiączka rozpoczęła się tydzień wcześniej - od razu poszłam do lekarza - i jak się już kończyła to przyszła kolejna - ta właściwa z odstawienia więc w sumie trwała ok. dwóch tygodni :/ Dwa miesiące później podobna historia - tylko jedna miesiączka, ale znowu tydzień za wcześnie (a jak już wspominałam u mnie takie nieregularności raczej się wcześniej nie zdarzały).
Regularnie oznaczałam Ca-125, wartość rosła z każdym badaniem od 32 do 71 przed operacją... Wielkość torbieli nie zmieniała się - dobrze, że się nie powiększała, ale też szanse na jej zmniejszenie, a zwłaszcza "wchłonięcie" były nikłe. Już w marcu Pani Doktor mówiła, że można albo zmienić tabletki na silniejsze, albo usunąć torbiel laparoskopowo. Tutaj już ostateczna decyzja należała do mnie. Ale Lekarka spokojnie i rzeczowo wszystko jeszcze raz wyjaśniła, wytłumaczyła:) Bo z taką torbielą dopóki się nie powiększa żyć mogę, tylko pytanie po co się męczyć...mimo wszystko ciągłe nieprzewidywalne bóle, uciski, samopoczucie jak na loterii - nigdy nie było wiadomo, czy rano wstanę radosna czy obolała, czy w ciągu dnia znowu coś nie zacznie kłuć, pobolewać itd. Ja nawet myślałam wcześniej, że mam jakąś chorobę jelit albo cokolwiek związanego z układem pokarmowym, ale okazało się, że to "koleżanka endometrioza".
Po 8/9 miesiącach zażywanie Atywii, w maju została podjęta ostateczna decyzja o laparoskopia, skierowanie do szpitala i termin na 22 czerwca. W szpitalu mnóstwo badań - ordynator też tylko zerknął i od razu stwierdził, że to jak nic endometrioza:P. 23 czerwca laparoskopia, 25 czerwca powrót do domu. Obecnie przebywam na zwolnieniu lekarskim do 16 lipca. Odebrałam wyniki badania histopatologicznego - diagnoza potwierdzona! Szwy zdjęte, rany goją się dobrze. Dieta lekkostrawna (no niestety z małymi czasami grzeszkami:( ale pracuję nad tym;) ). Oszczędzający tryb życia, ale nie mogę się doczekać, aż będę mogła wrócić do tańca, ćwiczeń i generalnie aktywności fizycznej. Śmiech, czy kichnięcie, czy cokolwiek innego związanego z zaangażowaniem brzucha coraz mniej przerażają:D (tuż po laparoskopii zwykłe czynności były przerażająco trudne). Póki co wiem, że zdrowie i odzyskiwanie sił jest najważniejsze.12 sierpnia mam wizytę kontrolną - mam nadzieję, że w środku wszystko cudnie się goi :) od momentu operacji nie miałam jakiegoś ogromnego bólu, wiadomo że czasami czuję swoje wnętrzności, ale na razie tylko raz sięgnęłam po środki przeciwbólowe...z powodu bólu głowy:/
W tej chwili czeka mnie około 6-12 miesięczna kuracja Visanne...

Trzymajcie kciuki :) :) :)

P.s. Na razie poza martwieniem się o swoje zdrowie, sen z powiem spędza mi powrót do pracy...wiecie jak wiele zdrowia potrafi zniszczyć stres...
Co jak co, tak wysokiej ceny jak moje własne zdrowie nie chcę płacić... Więc może czas na odważne decyzje i zmiany zawodowe ;)

No i muszę wspomnieć o wsparciu jakie mam: Mama, siostra...i Tata (gdzieś tam wysoko z nieba ;))
I mój najukochańszy Mężczyzna:*
Nawet nie wiecie jak bardzo jestem szczęśliwa, że nie jestem z tym wszystkim sama...

Dobranoc :)
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Re: Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Dodam tylko, że w czasie operacji torbiel została usunięta, udało się uniknąć usunięcia lewego jajnika w całości. Jakaś jego część ucierpiała, ale tak naprawdę ta torbiel go zniszczyła. Prawy jajnik jest w porządku, jak powiedziała moja Pani Doktor - nie pozwoliła go ruszyć (każde nawet najmniejsze dotknięcie może spowodować jakieś uszkodzenia). Jest tam jakaś maluteńka cysta, ale nic na tyle groźnego póki co :)
Tak, czy inaczej mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła zajść w ciążę - wierzę w to głęboko :) :) :)
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Endo...przypadek

Post autor: vwd »

Witaj
dzieki, ze opowiedzialas nam swoja historie
Nasze historie sa podobne, ale kazda jest jednak inna, indywidualna
Teraz jestes juz zdiagnozowana
Jestes w dobrych rekach
Zobaczysz, wszystko sie ulozy!
Zycze Ci duzo, duzo zdrowia!!!!
A co do pracy... faktycznie stres zle wplywa na wszystko
Warto o tym pamietac! choc dzis o bezstresowa pr. ciezko
Bedziesz bralo dodatkowe L4?
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Re: Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Wiem, że dzisiejsze czasy są z natury bardzo stresujące. Zapewne każda z Was mogłaby coś w tym temacie powiedzieć. Tylko dochodzę do wniosku, że jednak jakąś granicę trzeba postawić.
Ja już dwa lata temu miałam sytuację, gdy przez około trzy miesiące przebywałam na L4. Zaczęło się od trzydniowej głodówki, gdyż nie byłam w stanie nic zjeść, po prostu mój organizm nie chciał!!! Tego uczucia nie da się opisać:( To wszystko narastało już przez kilka tygodni, a może nawet miesięcy. To był czas okołochorobowy mojego Taty, jego śmierć :( do tego w pracy mobbing i ogólnie (przepraszam za wyrażenie) syf, no i jeszcze rozstanie - bolesne, ale bardzo dobre - prawie dwa lata w toksycznym związku, który zniszczył mnie totalnie, a ja nie wiedząc dlaczego nie mogłam się z tej niszczącej mnie relacji uwolnić - manipulacja, pogarda itp. Stwierdzono lekką depresję, ale nie wiedzieć dlaczego nie odważyłam się pójść do psychiatry. Szkoda.
Wróciłam do pracy wtedy...dzisiaj wiem, że to był błąd. Bo kilka miesięcy później sytuacja w pracy się zaogniła znowu - przez prawie miesiąc co kilka dni byłam wzywana na dywanik - powód zawsze się znalazł. Z tego co obserwuję, to tak co jakiś czas ktoś z pracowników jest brany na celownik - za żywota :P Pracuję tam prawie 6 lat. Powinnam byłam odejść co najmniej dwa, trzy lata temu. Ale należę do osób, które bardzo boją się zmian. Nie jestem przebojowa, czy pewna siebie.
W każdym razie ja w pracy staram się być bardzo lojalna..norma? okazuje się, że nie. Pracuję z ludźmi, którzy non stop plotkują, muszą wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieć. Jeżeli ktoś ma okazję podłożyć komuś świnię - na pewno to zrobi. Fałsz i obłuda na każdym kroku. Czasami jest tak, że w ciągu 8 godzin spędzonych w pracy nie zdołam zamienić z nikim nawet słowa... Płaca niewielka (akurat to chyba norma w naszym kraju...), żadnych perspektyw na rozwój. Taka wegetacja... I pewnie założyłabym, że to nic takiego, gdyby nie to, że spotykam na swej drodze ludzi, którzy uświadamiają mi, że może być inaczej, choć trochę lepiej. Mój Chłopak...ma normalna pracę, normalnego szefa, normalnych współpracowników...stres też jest, ale taki stres "dopuszczalny" związany z odpowiedzialnością za wykonywane obowiązki :)
Ale nie odpowiedziałam na Twoje pytanie:) póki co plan jest taki, że 18 lipca wracam do pracy (nie chcę pokrzyżować planów urlopowych osobie, która mnie zastępuje, chcę być fair po prostu), ale jeżeli tylko pojawi się jedna sytuacja nazwijmy to delikatnie "niemiła" (niestety pretensje o moją nieobecność na pewno są, tylko wypowiedziane za moimi plecami...) to nie będę się wahać, by "uciec" na L4...
Poza tym już na 99% jestem zdecydowana, że po urlopie zaplanowanym na drugą połowę sierpnia składam wypowiedzenie (niestety mam 3miesięczny okres wypowiedzenia i zastanawiam się jak przetrwać ten czas :/ ), choć nie mam na razie nic w zanadrzu... Ale mój Mężczyzna wspiera mnie bardzo i powiedział, że poprze każdą moją decyzję mając świadomość tego, że mogę zostać bez pracy.

P.s. Ja cierpię na częste bóle głowy - napięciowe (czasami byłam przerażona ilością zażywanych leków przeciwbólowych)... i wiecie co, okazało się, że od momentu, gdy jestem w domu, czyli od 20 czerwca mam taki spokój w sobie...głowa bolała mnie...2 razy... więc nie mam już wątpliwości, gdzie leży źródło napięcia i chronicznego stresu :)
Mnie nawet brzuch, czy jajniki po tej laparoskopii jakoś szczególnie nie bolą :)
Ostatnio zmieniony środa, 13 lipca 2016, 13:31 przez Malagos, łącznie zmieniany 1 raz.
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Re: Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Zapomniałam powiedzieć, że przez około rok (po tym moim trzymiesięcznym L4) chodziłam do psychologa, ale jakoś tak się to rozleciało. Wizyta na NFZ wypadały raz na 4-6 tygodni i jakoś tak się składało, że w momentach największego załamania i tak musiałam radzić sobie sama. Tzn nie sama - mój Chłopak to największy skarb jaki dostałam od życia :*
Ale zastanawiam się, czy nie znaleźć ponownie psychologa...
Teraz mam taki fajniejszy czas. Jestem spokojniejsza i bardziej uśmiechnięta, ale w głębi serca ta choroba mnie przeraża czasami. A czasami po prostu nie radzę sobie z całym światem :)
Jak ten mój Księciunio to znosi to ja nie wiem, ale ciesze się, że ma tyle siły, bo mi się to udziela :D
domowniczka
Ekspert
Posty: 1507
Rejestracja: wtorek, 30 marca 2010, 10:05

Re: Endo...przypadek

Post autor: domowniczka »

B.Ci wspolczuje tych stresow To masakra jakas!
Musisz to koniecznie zmienic!!!!!
Sama widzisz, ze bez pr. inaczej funkcjonujesz, wiec zrodlo tego co najgorsze masz w robocie.
Dobrze myslisz o psychologu-to zawsze jakas pomoc.
Zycze Ci duuuuuuuuuuzo zdrowia :) i usmiechu
Zobaczysz, po V. bedzie Ci lepiej, bedziesz spokojniejsza, bez bolu
Bedzie dobrze :)
vwd
Ekspert
Posty: 4069
Rejestracja: piątek, 23 października 2009, 14:24

Re: Endo...przypadek

Post autor: vwd »

Malagos pisze:zastanawiam się, czy nie znaleźć ponownie psychologa...
szukalas? znalazlas?
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Endo...przypadek

Post autor: gosiak76 »

Jak sie czujesz ??? Jak wyglada u Ciebie sprawa dalszego leczenia ??? Udalo Ci sie znalezc dobrego lekarza, ktory Cie wyslucha? Pozdrawiam.
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Re: Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Nie chodzę do psychologa. Zadzwoniłam do poradni psychologicznej do której chodziłam kiedyś...i Pani mi powiedziała, że muszę skierowanie najpierw przynieść. Tłumaczę, że mam tam kartotekę (owszem nie było mnie około 10 miesięcy...ale chodziłam tam na pewno ponad rok) i chcę kontynuować. Bez skierowania ponownego nie mogę... Szczerze...rozpłakałam się i nawet nie chciałam dalej szukać.
Czasami myślę, że jestem dziwna. Psychicznie jestem bardzo słaba. Często płaczę. Nawet najmniejsza drobnostka jest w stanie mnie załamać.

A ginekologicznie jeszcze około pół roku zażywania Visanne. Co będzie dalej jeszcze nie wiem.
W chwilach największej słabości myślę sobie, że przez chorobę jestem "niedorobiona". I choć w tej chwili nie planujemy dziecka, to boję się czasami, że usłyszę pewnego dnia "albo teraz albo w ogóle" lub że w ogóle nie będę mogła mieć dzieci. Bo dopóki mam świadomość, że mam wybór - mam poczucie panowania nad swoim ciałem i chorobą...ale to chyba złudne jest nieco...

Brakuje mi bardzo takiego większego "rozpowszechnienia" świadomości o endometriozie. Nie ma poradni, psychologów, grup wsparcia, stowarzyszeń...
Może jakieś ćwiczenia fizyczne są zalecane, konkretna dieta. Próbuję sama dbać o siebie, ale czasami myślę, że błądzę jak dziecko we mgle...

Dużo siły Nam życzę :)
Awatar użytkownika
gosiak76
Ekspert
Posty: 7372
Rejestracja: sobota, 22 maja 2010, 10:37

Re: Endo...przypadek

Post autor: gosiak76 »

Pamietaj, ze nie mozesz sie poddawac - to po pierwsze. Musisz dzielnie walczyc - ja walczylam o siebie chociaz nie wiedzialam nawet jak bede musiala byc silna.

Po drugie juz wiem ze nie bede miala dzieci - juz sie z tym pogodzilam ale najwazniejsze jest to, ze razem z moim partnerem mamy czas dla siebie, mozemy wyjechac kiedy tylko chcemy nie myslac czy jechac. Razem korzystamy z zycia na tyle, na ile sie da.

Po trzecie jezeli naprawde sadzisz o jakims spotkaniu dziewczyn z endo, to moze warto byloby wstawic jakis watek a byc moze sa dziewczyny z Twoich okolic, ktore bardzo chetnie spotkalyby sie razem z Toba - warto zawsze sprobowac gdyz wiem ze tu sa naprawde bardzo wspaniale dziewczyny, ktore poznalam prywatnie oraz utzrymujemy kontakty prywatne.

Trzymaj sie i pozdrawiam cieplo.
Zycie jest tajemnica - stawiajac kolejny krok nigdy nie wiesz co odkryjesz
Malagos
Udzielający się
Posty: 23
Rejestracja: wtorek, 20 października 2015, 14:06

Re: Endo...przypadek

Post autor: Malagos »

Walczę...najgorsze, że popadam ze skrajności w skrajność. Albo czuję, że mogę wszystko i ruszam na podbój świata, albo zamykam się w sobie i chcę być niewidzialna...
Niesamowicie doceniam fakt, iż nie jestem z tym wszystkim sama. Tzn. czasami wydaje mi się, że jestem, bo przecież to do mojego organizmu wdarła się endometrioza i nikt nie może mi pomóc i w ogóle wszystko jest beeeee.. :(
Ale możliwość wypłakania się mojemu Ukochanemu jest dla mnie nieoceniona :) wsparcie najbliższych jest dla mnie częścią leczenia, choć muszę przyznać, że ciągle jeszcze muszę ich uświadamiać w temacie endometriozy. Niestety temat naszej choroby jest niezbyt powszechny :(

Czy któraś z Was wybiera się może do Łodzi na Tydzień Świadomości Endometriozy? (ja będę 11/12 marca)
Brakuje mi bardzo takich akcji, kampanii, jakiś stowarzyszeń. Temat endometriozy jest w mojej ocenie taki "rozlazły" i zdecydowanie za mało nagłaśniany... O grypie sezonowej (temat oczywiście także ważny;)) słyszę 100 razy więcej niż o endo :( :( :(
Niby lekarze wiedzą o tej chorobie, niby ona jest, ale nic się w tym temacie nie dzieje.... najlepsze jak bywam u lekarza/lekarzy np. z zapaleniem gardła czy przeziębieniem i zawsze informuję o chorobie i o Visanne (leki-interakcje...wiadomo) i zawsze, ale to zawsze reakcja jest jedna...zaskoczenie, konsternacja i na koniec odpowiedź "nie powinno się raczej nic stać" albo "powinno być ok". Także ulotki czytam od deski do deski ;)

Pozdrowienia :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Moja historia endometriozy”