Po badaniu okazało się, że jest wszystko ok. Dostałam Harmonet, ale nie czułam się po nim dobrze. Przytyłam, byłam senna, bolały mnie piersi, ciągle zmęczona.
Postanowiłam zmienić anty na plastry Evra. Po nich czułam się dobrze, ale sytuacja finansowa była dość skomplikowana i musiałam zrezygnować z drogiej antykoncepcji.
Z TZ współżyliśmy dość sporadycznie w dni raczej nie płodne. Z czasem zaczęłam odczuwać różne bóle podczas seksu. Moja @ stała się bardziej bolesna. Było mi słabo, niedobrze, miałam stany podgorączkowe w trakcie @, bolał mnie odbyt, dokuczały mi wtedy biegunki. Myślałam, że tak może być. Nie przejmowałam się tym specjalnie, ale mój TZ zaczął się martwić.
Seks w ogóle zszedł na dalszy plan, bo ja w trakcie potrafiłam się zwijać nie z rozkoszy, a z bólu

w trakcie @ dwa dni zazwyczaj leżałam w łóżku, a że pracowałam na umowę zlecenie, to po prostu dzwoniłam do pracy że nie przyjdę.
Nigdy wcześniej mi nic nie dolegało. W międzyczasie przeprowadzilismy się z Katowic do Rudy Śląskiej. Zajęta urządzaniem mieszkania, nową pracą i nową pasją (hodowla fretek) nie zważałam na te trudne dni, nie zdążyłam też poszukać żadnego lekarza rodzinnego ani ginekologa.
Aż w maju 2011 roku dostałam bardzo silnych bóli podczas @. Skurcz był tak potężny, że nie mogłam ruszyć się z łóżka. Ból trwał nieprzerwanie przez 1,5H. Potem zelżał po garści nospy i przeciwbóli. Każdej następnej @ wyczekiwałam z trwogą czy aby ból się nie powtórzy. O dziwo nic się nie działo.
Do września 2011 roku...znowu ból mnie zaatakował w nocy. Miałam ketanol i namesil. Znowu trwało to około półtorej godziny.
Postanowiłam jednak udać się do ginekologa. Udało mi się ustalić termin na 5 października. Niestety 3 października w dniu moich 29 urodzin poczułam znajomy ból (Nadmienię, że we wrześniu okres skończył się 28go), stwierdziłam, że to nie możliwe bym znowu dostała okres. Faktycznie okresu nie było, ale ból stawał się co raz mocniejszy. Wytrzymałam jakoś do tego 5go i poszłam do ginekologa nr 1. Kobieta mnie zbadała (ale bez usg) pobrała wymaz na cytologię, stwierdziła, że mam nie wielką nadżerkę. Opowiedziałam jej o bólu, ale ta skwitowała, że to może owulacja. Przepisała Mefacit oraz poprosiłam o plastry Evra.
Wyznaczyła kolejną wizytę pod koniec października by przyjść z wynikami cytologii.
6 Października w pracy robiło mi się słabo przed oczami, wszystko mi wirowało, ból stał się okropny. O dziwo bardzo silny był wtedy kiedy siedziałam (mam pracę siedzącą) ale lekko odpuszczał kiedy wstawałam.
Zwolniłam się z pracy i pognałam do ginekologa, okazało się że w ten dzień nikt nie przyjmuję. Zaczęłam wędrówkę po ginekologach, ale nigdzie nie chcieli mnie przyjąc...ostatecznie pojechałam na ginekologię do szpitala w Katowicach. Tam lekarz mnie przyjął. Ginekolog nr 2:
Opowiedziałam mu o bólu, ale byłam tak skołowana i zmęczona, że nie opowiedziałam mu wszystkiego. Okazało się, że mam stan podgorączkowy, płyn w zatoce douglasa a badanie usg było bolesne. Orzekł, że to zapalenie przydatków.
Całkiem wydało mi się to możliwe. Dostałam Doxycyklinę, diclofenac w czopkach i za 2 tyg do kontroli. Ból po czopkach przechodził. Nadeszła kolejna @, trochę zbyt wcześnie, ale cóż. Znowu ból był koszmarny. Cała prawa strona mi pulsowała, czułam jak by coś mnie rozrywało od środka. Doszły wymioty, biegunka, gorączka. Znowu udałam się do ginekologa nr 2. Ten zbadał, orzekł że wszystko gra. Nie ma żadnych torbieli, wszystko czysto i nie wie skąd te bóle, ale potwierdził żebym kleiła Evrę, z czasem hormony się unormują i mi to przejdzie.
Wróciłam po l4 do pracy. Po kilku dniach powtórka z rozrywki....ciemno przed oczami, słabnięcie i ból. Pojechałam z powrotem do Katowic do przychodni, gdzie byłam u ginekologa nr 1, były już wyniki cytologii, która wyszła dobrze (II stopień). Mówiłam o bólach i o tym co przeszłam i że dalej boli. Zostałam zbadana powtórnie przez USG. Ginekolozka znalazła jakąś zmianę na około 2 cm, kazała zrobić marker ca125 i wrócić ponownie.
Nie minęło kilka dni kiedy znów ból był nie do wytrzymania, pojechałam znowu do przychodni. Znowu inny ginekolog, czyli nr 3. Już trochę wcześniej zaczęłam czytać o bólach w tej okolicy i natknęłam się na Endometriozę. Zasugerowałam mu to, stwierdził, że to może być to. Wypisał mi skierowanie na laparoskopie i kazał udać się do szpitala, niestety nawet mnie nie zbadał.
W ten sam dzień wróciłam do szpitala w Katowicach, gdzie m.in przyjmuję ginekolog nr 2. Ale go nie było. Umówiłam termin na laparo na 1 lutego. A był 2 listopad! Ja przerażona, mówiłam że mnie ciągle boli. Mam stan podgorączkowy, jest mi nie dobrze, spać nie mogę. Wezwano ginekologa na konsultację. Ten mnie zbadał, zrobiono krew, beta hcg. Okazało się, że mam zbyt duzo płynu w zatoce douglasa i jakieś zmiany w morfologii. Zadecydowano o pozostawieniu mnie na oddziale, a rano miał się odbyć zabieg ściągania płynu. Obawiano się czy to nie pękniecie, jajnika, torbieli albo co gorsza ciąża pozamaciczna.
Zabieg wykonano. A ja tuż po narkozie poczułam się znacznie lepiej !! Co za radość. Gorączka nawet mi zeszła, ból tez. Zabieg odbył się w piątek i w ten sam dzień wróciłam do domu odpocząc. Przez weekend byłam u rodziców, bo mój TZ pracował, było już zimno i nawet nie miał by kto mi napalić w kominku.
Mama podsunęła mi ulotkę o endometriozę. Wtedy stwierdziłam, że to chyba to....Na następnej kontroli chciałam o tym koniecznie wspomnieć, lecz ten brak torbieli mnie zmylał.
9 listopada miałam kontrole. Wszystko ładnie się goiło. Ginekolog nr 2 (bo postanowiłam jego się trzymać, gdyż pracował w tym szpitalu gdzie miałam mieć laparo) potwierdził że mogą to być zmiany endometrialne, ale za wczesnie by coś mówić. Trzeba poczekać czy Evra zacznie działac. Czyli około 3-4 miesiące. Akurat na termin laparoskopii.
Niestety nie dane było mi się cieszyć radością życia bez bólu. Akurat dostałam urlop, zaczęłam przygotowania do wystawy fretek.
14 listopada znowu cholerny ból bez powodu. Mój TZ miał dość poszliśmy na izbę przyjęć do szpitala w Rudzie Śl gdzie teraz mieszkam. Tam pobrali mi krew, podłaczyli do kroplówki, zbadali mocz. I tu niespodzianka. Erytrocyty zalegały pole widzenia, krew w moczu, ciała ketanowe, ale o dziwo brak leukocytów. Zadecydowali, że to jednak zapalenie układu moczowego. Przepisali jakieś leki i po kilku godzinach poszliśmy do domu. Kroplówka z ketanolem i no-spą działała. Niestety 16 listopada powtórka z rozrywki. Nie mogę nic jeść, bo czuję palącą kule w brzuchu. Oddawanie moczu to katorga, nie mogę nic spać. Znowu izba, stwierdzają to samo, mocz juz lepszy ale dalej mase erytrocytów. Badanie krwi ok, crp niskie. Nie ma zapalenia.
Puszczają do domu. A ja w czarnej rozpaczy. Nie śpię, płaczę, stan podgorączkowy, ból. Nic nie jem, już jestem prawie przekonana, że to też jelita mi siadają, układ moczowy też. Jem na siłę. Robię się blada strasznie. W nocy z 18 na 19 znowu jedziemy na pogotowie. Tam zostaję do rana pod kroplówką, robią mi krew, okazuje, że parametry wątrobowe są podwyższone, trzustkowe też, morfologia wskazuje na niedokrwistość. Jak na złość dostaję @. Pobierają mi mocz cewnikiem, gdzie dalej są erytrocyty. Idę na konsultację ginekologiczną. Podczas badanie wyje z bólu na fotelu, ale oboje ginekologów stwierdzają, że mój problem nie jest ginekologiczny. Mają problem z odszukaniem jednego jajnika (prawego), po chwili go znajdują i stwierdzają, że jest przyklejony do macicy. Odnajdują też to co znalazła ginekolog nr 1 w październiku i okazuje się to być ciałkiem krwotocznym.
Jednak zapada decyzja o zatrzymaniu mnie w szpitalu i konieczności zrobienia badań. Ja chociaż smutna, że muszę zostać w szpitalu to i wreszcie z nadzieją, że znajdą przyczynę bóli.
Przyjmują mnie na chirurgię, bo na gastro nie ma miejsc. Na chirurgii stwierdzają, że to nie wyrostek, ale dostaję masę kroplówek, jestem nawadniana. Mało jem, prawie nic. Sikam krwią, więc stwierdzają zapalenie pęcherza i na to podają antybiotyk. Po około 3 dniach przenoszą mnie na gastro (zapomniałam dodać, że dostaje antybiotyki na to zapalenie pęcherza od miesiąca, takie jak dalacin c, nolcin), padają podejrzenie na zapalenie jelita. Chociaż wypróżniam się nawet nie źle. Jedynie mam wrażenie, że pokarm się nie trawi.
Robią mi krótką kolonkę, gdzie nic nie znajdują i robią gastroskopię. Gdzie znajdują tylko helico. Na usg brzucha też nic nie ma.
W związku z tym wypuszczają mnie do domu rozpoznając jelito drażliwe. Po prostu wściekłość i rozpacz. Chciałam tylko wrócić do domu i odpocząć. Wracam do pracy...ból nasila się przy dłuższym siedzeniu, ale mogę chodzić i stać. Staram się w domu sprzątać, jem mało. Przez to schudłam do około 57 kg (wzrost 174). Idę wreszcie do lekarza rodzinnego. Niestety to jak mnie tam potraktowano woła o pomstę do nieba.
Lekarka rodzinna nr 1 wrzeszczy na mnie, ze czego ja chce jak mam diagnozę - jelito drażliwe, przepisała leki i tyle. A ja już na antybiotyki wydałam kupe kasy, teraz na jelito drażliwe. Stwierdziłam, że może to pasożyty. Dała skierowanie na badanie kału i tyle.
Za kilka dni idę tam z powrotem z bólem do lekarza rodzinnego ale trafiam na inną lekarkę. Ta mnie w ogóle nie przyjęła i krzyczała, że dlaczego przychodzę tak późno (było koło 17,a przychodnia do 18) a ja jej na to, że pracuje i nie mogę wcześniej. To ona do mnie że mam się zdecydować czy pracuje czy jestem chora. Z płaczem uciekłam....
Mój ojciec zdenerwowany tym wszystkim wiezie mnie kolejny raz na izbę przyjeć na oddział gin. Tam mnie już pamiętają. Robią znowu usg brzucha, usg dopochwowe i badania krwi. Dalej nic...Wracam do domu...
Postanawiam iść prywatnie do ginekologa i gastrologa.
Ginekolog nr 4 prywatny - niestety też na usg nic nie widzi, stwierdza, że muszę pobrać evrę z 4 mies i zobaczyć jakie będą efekty. Za to płacę mu 100 zł. Do tego przepisuje mi leki na zapalenie i tracę w aptece następną kasę. Idę do gastrologa, ten ma wreszcie dla mnie czas...pogadaliśmy i stwierdził, że to nie jest absolutnie problem gastryczny. A diagnoza jelito drażliwe było na wyrost.
W to mu wierzę....dał mi skierowanie do szpitala urologicznego bo powiedział że tam tkwi mój problem (łącznie z problemem ginekologicznym).
Pojechaliśmy, niestety lekarz na miejscu stwierdza po usg brzucha i nerek, że nic mi nie jest i on nie widzi potrzeby kładzenia mnie na oddział...przepisuje tylko kolejny antybiotyk...levoxa....
Mam dość. Nadchodzą święta.
Jakoś sobie radzę. Po szpitalu dostałam Zaldir - lek z paracetamolem i tramalem. Tak w cudowny sposób odkrywam działanie tramalu. Pomaga bardzo. Ból staje się mniejszy, Nawet działa dwa dni a ja normalnie funkcjonuję. Co prawda stan podgorączkowy jest ale spada nawet do 37 lub 36,9 a po Zaldiarze nawet miewam 36,7. W grudniu między świętami jeszcze raz idę do ginekologa nr 2. Tam mówię, że mam dosyć, że to mnie wykańcza. Mówię o laparoskopii, że chce jak najszybciej, że to endometrioza.
Potwierdza moje słowa. Mówi aby jeszcze ten miesiąc wytrzymać i laparo pokaże co się dzieje. Tak też robię...
Czekam z utęsknieniem na laparo i z nadzieją na wybawienie oraz na 100% diagnozę.
1 lutego stawiam się w szpitalu.
Jeszcze tylko badanie przed a ja cała w stresie, bo jak się okazuje nie ma miejsc w szpitalu. Prawie jestem załamana. Na szczęście zostaje przyjęta, lekarz potwierdza, że to mogą być zmiany endo. Nawet stwierdza, że wyhodowałam torbiel.
Jeszcze rozmowa z lekarzem, który opisuje co będą robić i rozmowa z anastezjologiem.
Rano zabieg. Znoszę go bardzo dobrze, aż do wieczora gdzie zaczynają się wymioty. Całą noc, no ale to skutek narkozy.
Za wiele nie dowiaduje się od lekarza, tylko że jest to endometrioza. Wszczepy mam w zatoce douglasa i w zatoce retziusa. I stopień.
Dostanę visanne. Wreszcie wiem gdzie to dziadostwo siedzi skąd problem z moczem i ten ból. Wracam do domu w piątek po południu. W niedziele wieczorem dostaję potwornego bólu nerek. Prawa strona. Ból jest silny, dostaję drgawek. TZ dzwoni po pogotowie, natychmiast przyjeżdzają i zabierają mnie do szpitala. Tam okazuje się, że nerki są w porządku ale mocz nie bardzo. Coś tam się dzieje. Może to być wynik zejścia narkozy. Dostaję tramal, ketanol nospę i do domu. Biorę też Palin. Jakoś leci.
Idę na kontrolę do gina. Przepisuje mi visanne i Zadiar.
Było dobrze, nawet gorączka mi spadała do 36,9 a czasem nie mam wcale.
Jestem dziś na 21 tabletce. Cudów nie ma, ale w sobotę byłam zrobić badanie krwi. W moczu jest białko, nie wiem co mam myśleć :/
Nadchodzi czas gdzie powinnam dostać @. Nie wiem czy dostanę, ale boli mnie głowa, brzuch pobolewa. Stan podgorączkowy wraca 37,3. Ciągle mam parcie na mocz.
Nie chcę by znowu się coś działo....
Przepraszam za tak gigantyczny post, ale to i tak nie wyszystko :