Hej Dziewczynki. Z lekkim opóźnieniem, melduję się, że żyję
Leżałam w szpitalu, stąd to opóźnienie.
A teraz relacja z wydarzeń minionego tygodnia. Kilka dni przed moim ostatnim postem, miałam plamienia, nic groźnego, biorąc pod uwagę fakt, że zażywam Visanne, plamienia nie są niczym niezwykłym. Niestety 25-tego dostałam rano silnych bóli w podbrzuszu, a krwawienie się nasilało. Nie leciały ze mnie skrzepy, ale za to nie brudna, a żywa krew, co mnie zaniepokoiło... Zadzwoniłam do swojego lekarza, niestety nie mógł mnie przyjąć, zalecił zażycie jakiegoś suplementu z żelazem i zapisał mnie na wizytę na następny dzień, z zaleceniem, jeżeli krwawienie i ból będą się zwiększać, natychmiast wezwać pogotowie i nie czekać do następnego dnia na wizytę. Sąsiadka przyniosła mi coś z żelazem, szczerze nawet nie pamiętam co, bo ledwo się podniosłam z łóżka, by otworzyć jej drzwi, wzięłam Aulin, na dwie godziny był spokój. Trochę odespałam i myślałam, że wszystko minęło. Po czym wstałam do toalety, a tam zaskoczenie, lało się ze mnie ciągłym strumieniem, ból był tak przeszywający, że zrobiło mi się słabo. Nie schodząc z toalety zadzwoniłam po przyjaciela. Z ledwością dałam radę wstać i się ubrać. Zawiózł mnie na SOR, stamtąd skierowano mnie prosto na oddział ginekologii. Badanie ginekologiczne było tak bolesne, że wyłam z bólu. Na USG było widać moją torbiel, "taka mała, a tak boli?" skwitował lekarz "pani krwawi, bo bierze pani V, no ale rzeczywiście za mocno, zaraz coś pani damy na ból i na ustanie krwawienia, ale najpierw musi pani wypełnić mnóstwo formularzy"... Po dwóch godzinach płaczu i wypełniania dokumentów, odpowiadania na miliony zbędnych pytań, takich jak w którym roku miałam operowany wyrostek i czy przechodziłam ospę, położono mnie na sali, dostałam serię zastrzyków i Ketonal, po czym nastała noc. Krwawienie ustało, ból nie. Pielęgniarka, która zaglądała do mnie co godzinę, po moich uporczywych błaganiach i skomleniach podała mi UWAGA... Paracetamol i Nospę... Byłam załamana. Usnęłam o 5 rano, o 6 pobudka na mierzenie temperatury. O 8 dopiero dostałam zastrzyk Ketonalu i kolejną Nospę. Dopiero wtedy poczułam się lepiej. To była najgorsza noc w moim życiu... Co dziwne, na drugi dzień, zrobiono mi ponownie USG dopochwowe, a moja torbiel znikła... Lekarz mówił "dziwne, jeszcze wczoraj tu była... hmm najwidoczniej się wchłonęła". Mnie to podwójnie zaskoczyło, zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadkiem nie ona tak krwawiła, ale nikt mnie nie uświadomił, skąd tak silne krwawienie.
Dziewczynki, naprawdę ciężko to wszystko przeżyłam. Gdyby nie to, że mogłam liczyć na wsparcie moich przyjaciół i rodziny, byłoby tragicznie. Potrzymali mnie, poobserwowali i z receptą na Ketonal wypisali do domu.
Na tej samej sali co ja, leżała dziewczyna, która również ma zdiagnozowaną endo, dużo pomogła mi rozmowa z nią, tym bardziej, że ona zmaga się z chorobą już 8 lat i sama jest po trzech operacjach. Również trafiła do szpitala z bólem i także dostała jedynie Ketonal, taka to metoda pozbywania się pacjentów "trudnych". Ona mówi, że już jest do tego przyzwyczajona, też bierze V. Mówiła, że pół roku był spokój i znowu bóle, ale co zrobić trzeba z tym żyć. I tak właśnie dochodzę do takiego wniosku, czas się pogodzić z faktem, że już zawsze będzie boleć i że to zawsze będzie nierówna walka. Myślę, że jedynym wyjściem jest zaprzyjaźnienie się z chorobą, bo chyba tylko tym sposobem można ją zrozumieć i starać się jedynie zmniejszać objawy i kontrolować czy nie dzieje się nic gorszego. Dotarło to do mnie wszystko, jak byłam w szpitalu. Bo skoro nawet lekarze nie dają sobie z nią rady, to co ja "mały żuczek" mogę samodzielnie zdziałać, jak tylko zagryźć zęby... Nie można wiecznie się szarpać i walić głową w mur, bo tylko można sobie guza nabić
Ale żeby już Wam tak nie smucić bardzo, powiem Wam coś wesołego
Poznałam kogoś
I może wreszcie to będzie TEN człowiek, który zechce iść ze mną przez to moje ciężkie życie i będzie mnie wspierał. On wie o endo, powiedziałam o tym na samym początku, wolałam, żeby od razu wiedział, że jestem "uszkodzony model"
A on mi powiedział, że bierze mnie ze wszystkim co dobre i co złe i z całym bagażem doświadczeń
Bardzo mnie teraz wspiera i jak się dowiedział, że leżę w szpitalu, rzucił wszystko, wsiadł w samochód i przejechał 450 km żeby tylko być przy mnie w tych trudnych dla mnie chwilach
To niesamowite, że tacy ludzie istnieją. Jego obecność daje mi siłę i nawet gdy jest bardzo źle, jestem szczęśliwa, bo mam naprawdę duże wsparcie, a jeszcze niedawno byłam tak cholernie samotna i już nie wierzyłam, że coś dobrego może mnie jeszcze w życiu spotkać...
Tak więc kończąc, u mnie jest już lepiej. Nadal mam plamienia, ale już takie normalne. Bóle są różne, ale szybko przechodzą. Nastroje zmienne i trochę senna jestem, a to pewnie zasługa V, więc ogólnie jest różnie, ale nie najgorzej. Mam nadzieję, że V w końcu zadziała na mój organizm i za miesiąc dwa stanę wreszcie na nogi, bo właśnie zaczynam szukać pracy, trzeba wrócić do normalności